© Copyright by boginternetu.pl 2023. All rights reserved.
Światłowid
Bóg internetu
- I wtedy Deanerys...
- Ta białowłosa? – zapytałem.
- Tak... – odpowiedział klient. - Przylatuje na smoku. I wtedy...
- Niech zgadnę – przerwałem. - Spada, łamie kark i ginie, jak prawie wszyscy bohaterowie?
- Nie...
- Uff. A co z tym chłopakiem na wózku?
- Jeszcze dokładnie nie wiem. Ciężko mi idzie wymyślanie zakończeń – wyznał.
- Oszczędź go.
- Zobaczę, co da się zrobić – mężczyzna uciekł wzrokiem.
Dzisiaj instaluję światłowód w domu pisarza. Niewielki domek zdaje się być wnętrzem książki. Jest tutaj ciasno za sprawą leżących na podłodze kartek. Większość z nich jest zabazgrolona niewyraźnym, mikroskopijnym pismem. Na niektórych pojawiają się rysunki. Stosy książek piętrzą się po kątach i wypełniają szczelnie regały, które zasłaniają wszystkie ściany.
Klient – postawny mężczyzna – wypisz wymaluj młodszy brat świętego Mikołaja. Biała broda, okularki, spodnie na szelkach. Tylko czapka nieco inna. No, ale kaszkiet jest bardziej w angielskim stylu.
Tak więc, wyciągnąłem sagę Bernarda Cornwella, wywierciłem za nią dziurę, przymocowałem boxy i zespawałem światłowód. Umieściłem książki z powrotem i podłączyłem router. Nowiutki model, najlepszy zasięg. Wszystko śmiga jak należy.
- To jest to? – wskazałem na stertę równo ułożonych kartek, leżących na fotelu, który stał przy jednym z okien. Klient przyniósł z kuchni dwa kubki kawy i teraz napawaliśmy się jej zapachem.
- Tak, Wichry Zimy – odpowiedział dumnie. – Prawie skończone.
- Dlaczego woli Pan pisać ręcznie? – zapytałem, podchodząc bliżej rękopisu. – W dzisiejszych czasach wydaję się to nieco dziwne.
- Widzisz... Nie podchodź za blisko. – Zagrodził mi drogę. – Widzisz, miałem pewne, jakby to ująć, przygody w trakcie tworzenia tej książki. To co znajduje się na fotelu jest piątą kopią. Pierwsze trzy powstawały na komputerze, oczywiście.
Klient oparł dłonie na swoich czerwonych szelkach i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. W jego głosie pojawił się niepokój, jednak z chęcią dzielił się swoim problemem.
- Za każdym razem, gdy już byłem bliski ukończenia dzieła, dochodziło do nieszczęśliwego zdarzenia – kontynuował. – Najpierw zostałem okradziony. Mój laptop przepadł razem z setkami stron powieści. Drugie podejście zakończyło się fiaskiem przez siły natury. – Rozłożył bezradnie ręce. – Nad Wielką Brytanią szalały burze i ulewy. Tym razem całość książki znajdowała się jedynie w wirtualnej, prywatnej chmurze. Okazało się, że serwery były w blaszanym garażu tuż nad brzegiem morza. Wichura zerwała dach i położyła ściany, serwery zalało i w końcu sztorm dokończył dzieła i wciągnął wszystko do wody. Za trzecim razem miałem już kopie na komputerze, serwerze oraz na kilku pendrivach – westchnął. - Zaczęło się od tego, że zalałem komputer. Oddałem go do czyszczenia, jednak chłopak, który to robił, prowadził równocześnie lombard i przez pomyłkę sprzedał mój komputer bliżej nieokreślonej osobie. Wracając tramwajem z lombardu, otrzymałem telefon, że przepraszają, ale był pożar i serwerów już nie ma. Z duszą na ramieniu dotarłem do domu, aby przekonać się, że pendrivów też już nie ma. Raz na tydzień przychodziła do mnie kobieta, bardzo stara, która dorabiała sobie sprzątając. Wyrzuciła moje małe pendrive'y, myśląc, że to jakieś śmieci zostawione na biurku...
Klient posmutniał, przerwał i przeniósł się myślami do feralnego dnia.
- A czwarta próba? – zagadnąłem. – Co się stało?
- Zacząłem podejrzewać, że po prostu nie mam szczęścia do technologii – powiedział. - Czwarta kopia była pierwszą napisaną ręcznie na papierze. Pewnego dnia robiłem porządki w domu – wskazał na podłogę usłaną papierami – i przez przypadek zaniosłem rękopis na skup makulatury. Tak, dobrze słyszysz – powiedział na widok mojej opadniętej szczęki – oddałem Wichry Zimy do przerobienia na papier toaletowy. Gdy się zorientowałem, było już za późno.
- Od tamtej pory uważam, że nad ostatnim tomem ciąży klątwa – podjął po chwili. – No, ale jestem bliski ukończenia piątej kopii – zerknął na fotel. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co mogłoby się z tym jeszcze stać.
Promienie słońca, wpadające przez przykurzone szyby, delikatnie muskały zielony dywan i leżące na nim gdzieniegdzie kartki papieru. W rozświetlonej przestrzeni szybowały liczne drobinki kurzu, ewidentnie zażywające niespiesznej kąpieli słonecznej. Zauroczeni chwilą wpatrywaliśmy się w stertę kartek, która spoczywała na fotelu przy oknie. Aromat gorącej kawy dodatkowo zniewolił nasze umysły i staliśmy tak, czując spokój, bezpieczeństwo i błogość, a ja dodatkowo łaskotanie fal 5G w lewym uchu, pochodzących z nowego routera. Silne łaskotanie. Zbyt silne.
Ze stanu nirwany wyrwał nas niski dźwięk, który narastał w szybkim tempie. Zdążyliśmy jedynie wymienić spojrzenia mówiące: „co do cholery?” i w tej chwili okno obok fotela eksplodowało. Ogłuszeni hałasem padliśmy na ziemię za sprawą silnego podmuchu. Kilka sekund zajęło, zanim zaczęliśmy dochodzić do siebie.
- Ogień! Ogień! - krzyczał ktoś nieznajomy.
Klient zerwał się na nogi i rzucił się w kierunku gaśnicy, która stała w korytarzu. W rzeczy samej, w domu wybuchł pożar, a cała scena, uwzględniając informacje, o które staliśmy się mądrzejsi później, wyglądała mniej więcej tak: Nowiutki egzemplarz sportowego wozu międzyplanetarnego Zephyr 600.3Di, o wymiarach dwa na jeden metr, wpadł przez okno i wbił się w drewnianą podłogę. Przód statku powietrznego stanął w płomieniach, a ze środka wyskoczył zielony kosmita o imieniu Avujof Hexa, mierzący metr piętnaście mieszkaniec planety Cisraaso, który wracał właśnie z cotygodniowych zakupów na planecie Iterid. To on teraz krzyczał „Ogień! Ogień!”, biegając dookoła statku. A, prawie zapomniałem - fotel znajdował się na drodze spadającego pojazdu, więc leżący na nim rękopis został doszczętnie zniszczony w momencie uderzenia lub właśnie się dopalał.
- Ogień! - krzyczał Avujof. – Mój statek!
- Moja powieść! Moja powieść! - krzyczał klient i nerwowo próbował odbezpieczyć gaśnicę.
- Ogień! Mój nowiutki Zephyr 600.3Di się pali!
- Odsuń się! - krzyknął klient, któremu w końcu udało się zwolnić mechanizm gaśnicy. Skierował strumień na ogień, który zdążył już zająć spory obszar dookoła miejsca wypadku. Dobiegłem z wiadrem pełnym wody i po kilku kursach do kuchni w końcu pożar został opanowany.
Ciszę przerwał nieznajomy.
- Dogadamy się? - zapytał nieśmiało się uśmiechając.
W tym momencie drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wparowało z hałasem bez mała tuzin uzbrojonych ludzi.
- Stać! Spokój! Nie ruszać się! Dzień dobry! - wykrzyczał mężczyzna na czele grupy. Nosił się jak elektryk: bluza z napisem „elektryk”, żółty kask z osłoną, koszula flanelowa, ciemne okulary, nienaganna opalenizna świadcząca o tym, że niedawno musiał wrócić z urlopu. - Jestem agent John Smith, dowódca Grupy Bardzo Szybkiego Reagowania Na Incydenty Kosmiczne.
- Aha – klient, nadal z gaśnicą w ręku, idealnie podsumował nasze zdziwienie.
Grupa wyglądała jak mafia remontowa – czapki z daszkiem, flanelowe koszule, spodnie przetarte na kolanach, ciemne okulary, broń krótka i długa. Ktoś miał skrzynkę z narzędziami, ktoś przyniósł drabinę ogrodową. Ludzie Smitha rozeszli się po domu, skupiając swoją uwagę głównie na rozbitym statku, ale z kuchni dało się słyszeć również dźwięk mielenia kawy.
- Usiądźcie panowie. – Smith wskazał kanapę w przeciwnej części salonu i cała nasza trójka, tj. ja, klient i kosmita usiedliśmy. - Jak się nazywasz? - zapytał kosmity.
- Avujof Hexa – odparł zielony stwór. Teraz, gdy się lepiej przyjrzeć, można było zauważyć, że w miejscu, gdzie ludzie mają nos, on miał coś na kształt trąby słonia. W dodatku uszy również były nieproporcjonalnie duże w stosunku do głowy oraz zamiast pięciu palców u dłoni posiadał po dwa.
- Domyślam się, że jesteś mieszkańcem planety Cisraaso, tylko... – ciągnął Smith.
- Tak – przerwał mu Avujof. - Tylko jestem nieco wyższy niż wszyscy. Mam metr piętnaście wzrostu – dodał dumnie.
- Jak doszło do tego wypadku? - zapytał dowódca GBSRNIK.
- Wracałem z zakupów na planecie Iterid do domu, jak co tydzień. Gdy przelatywałem w pobliżu Ziemi, nagle nawigacja zwariowała i ku mojemu zdziwieniu autopilot skierował statek prosto w dół – wyjaśniał Avujof. - Nigdy wcześniej nic takiego się nie wydarzyło. Zdążyłem jedynie trochę wyhamować...
- Hmm. To nowiutki egzemplarz sportowego wozu międzyplanetarnego Zephyr 600.3Di, dlatego należy założyć, że leciałeś szybko. Zapewne bliżej Ziemi, żeby ominąć korki na autostradzie. – Smith obrzucił go czujnym spojrzeniem.
- Nie no, skąd… - Avujof spuścił wzrok.
- Przekażę dochodzenie do Wydziału Komunikacji na Cisraaso. Mandat oczywiście masz jak w banku – dodał Smith i następnie zwrócił się do nas. - Odnośnie zniszczeń. Wszystko zostanie niezwłocznie naprawione. Sąsiadom należy powiedzieć, że był to wybuch butli gazowej. To, co tutaj panowie widzieli i słyszeli, jest tajemnicą państwową najwyższej rangi, za której ujawnienie grozi dziesięć lat robót na planecie Sozvezdie (Avujof wzdrygnął się). Jakieś pytania?
- Ziemskich lat? - zapytałem.
- Dobre pytanie. Nie. Jeden rok na Sozvezdie to pięć lat ziemskich – odpowiedział Smith i podziękował za kubek kawy przyniesiony mu przez jednego z jego ludzi. - Może kawy, panowie?
- Nie, dziękuję. Przed chwilą piliśmy – odpowiedział klient. - Mam tylko jedną sprawę, dosyć ważną… - dodał zerkając na wrak i pogorzelisko wokół niego. Ogień nie oszczędził również nowego internetu.
Ludzie Smitha pracowali szybko. Podnieśli statek i byli gotowi umieścić go w dużej szafie, którą przywieziono samochodem oklejonym logo popularnej firmy meblarskiej. Jeden z nich dopasowywał już kolor parkietu.
- Jestem pisarzem… - podjął klient.
- Opisanie tego zdarzenia w książce również przysporzy panu problemów – przerwał mu agent.
- Nie o to chodzi – kontynuował klient. - Yyyy, statek zniszczył moją powieść...
- Hmm? - Smith podniósł brew na znak zdziwienia.
- Noo… bo…
- Jedyny rękopis powieści leżał na fotelu przy oknie i w wyniku wypadku uległ spaleniu – powiedziałem.
- Kto w dzisiejszych czasach pisze książki ręcznie? I to w jednej kopii – powiedział Smith.
- Długa historia – odpowiedziałem.
- Wydawca mnie zabije. Już i tak mam duże opóźnienie z Wichrami Zimy – żalił się klient.
- Musi pan wymyślić wymówkę. Może po prostu powie pan, że oddał przez pomyłkę rękopis na makulaturę – Smith zamyślił się. - Nie, nikt tego nie łyknie. Już prędzej by uwierzyli w kosmitę… Nie wiem, na pewno coś pan wymyśli.
- Wichry Zimy? – Avujof aż zeskoczył z kanapy. - Czy pan jest autorem Sagi Pieśni Lodu i Ognia?!
- Tak.
- Niech mnie! Jestem wielkim fanem! To jest bestseller na Cisraaso.
- Na Cisraaso? Jak to możliwe? - zapytałem.
- No wiecie, coś takiego jak prawa autorskie istnieje już chyba tylko na Ziemi – tłumaczył kosmita. - Saga jest popularna w całym wszechświecie. Oczywiście jest często dostosowywana do danej planety, np. na Decsuimie smoki są zwierzętami domowymi, więc zastąpiono je przez gigantyczne goryle, żeby był podobny klimat. Na Kaldotei, planecie ze średnią temperaturą minus trzydzieści stopni, powiedzenie „Zima nadchodzi” zmieniono na „Lato nadchodzi”. Tam w ogóle cała akcja dzieje się po drugiej stronie muru. Na Friszamu natomiast Tyrion Lannister jest wyższy niż inni. Zakończenia też są różne…
- Zakończenia? - zapytał klient.
- Tak, saga ma już zakończenia na większości planet. Czytelnicy się niecierpliwili – Avujof spojrzał na klienta z ukosa. - Tak mi przykro, że zniszczyłem pana pracę. W ramach przeprosin mogę panu wysłać wszystkie istniejące zakończenia. Może łatwiej będzie wtedy napisać na nowo.
- Wzorował się nie będę, ale chętnie przejrzę – powiedział klient nienaturalnie głośno i podejrzanie obojętnym tonem.
- Dobrze panowie – rzekł Smith. - To teraz mały test zeznań.
Test zeznań zdałem za trzecim razem, gdy pojąłem, że na wszystkie pytania trzeba odpowiadać: „nie wiem” oraz „nie widziałem”. Wtedy byłem wolny i w końcu mogłem jechać do domu. Ale tak naprawdę jadę odwiedzić kilku klientów, u których zamontowałem najnowszy router. Tak na wszelki wypadek...
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium