© Copyright by boginternetu.pl 2023. All rights reserved.
Światłowid
Bóg internetu
Byłem raz w piekle i muszę rozczarować wszystkich, którzy wierzą, że jest tam nieznośnie gorąco, a ludzie smażą się w żywym ogniu. Myślę, że mieszkańcy piekła, jeśli można nazwać ich tym mianem, wiele by dali za taki wywczas. Tam jest zupełnie odwrotnie. Temperatura powietrza to około trzy stopnie na plusie, wieje szaleńczy wiatr i zacina marznący deszcz. Ziemię pokrywa lód, po którym trudno się poruszać. Ludzie chodzą w przemoczonych ubraniach, a ich twarze, ukryte w naciągniętych głęboko kapturach, tylko czasem rozświetli nikły blask przydrożnego światła. Twarze naznaczone są cierpieniem i depresją. Przez zaciśnięte zęby raz po raz wylatuje złowrogie “kurwa”, gdy na przykład komuś przyjdzie pracować pod pękniętą rynną lub ktoś inny odkryje, że przemokły mu już majtki, a jest dopiero dziesiąta. Tak naprawde istotą piekła jest praca bez rękawiczek. Ludzie próbują rozgrzać zgrabiałe dłonie. Ciągle tracą i odzyskują czucie w palcach. Ten znajomy ból towarzyszy im cały dzień. Dzień, który wygląda jak noc, ponieważ słońce tutaj nie wschodzi. I tak przez całą wieczność. Dla mnie to nic wielkiego, bo nie w takich warunkach się pracowało.
Wielka Księga Boga Internetu
Światłowid
Świetnie. Po prostu zajebiście. Kręcę pokrętłem od nawiewu to w lewo, to w prawo. Zdechło. Umarło. W jednej chwili w samochodzie robi się zimno, bo na zewnątrz jest mróz. Akurat dzisiaj, gdy wszystkie rękawice i ubrania mam mokre. Wczoraj pogoda nie rozpieszczała, a dodatkowo zapomniałem wysuszyć rzeczy w domu. Trzy stopnie na plusie w połączeniu z deszczem i silnym wiatrem, to najgorsze warunki do pracy na zewnątrz. Początki zimy za kołem podbiegunowym bywają uciążliwe. Dodatkowo, pomimo najgorszego okresu w roku, muszę się wlec po wąskiej i krętej drodze za jakimś kamperem. Typowe. Człowiek rodzi się, cierpi i umiera, pomyślałem.
Kamper pojechał główna drogą wzdłuż wybrzeża, a ja skręciłem w boczną. Właśnie minąłem pokryty częściowo śniegiem znak, mówiący o długości tunelu, do którego wjeżdżam - dziesięć kilometrów.
Jazda tunelem staje się coraz bardziej uciążliwa. Nieustannie prosto i stromo w dół. Zaczynam wątpić czy to miało być dziesięć, czy nie siedemdziesiąt kilometrów.
Nagle przyśnił mi się wyjazd z tunelu. Otworzyłem oczy i złapałem nerwowo kierownicę. Wciągnąłem głośno powietrze. Nikłe światełko było co raz bliżej.
„Witamy w Piekle”. Minąłem piękny, podświetlany napis i wyjechałem na otwartą przestrzeń.
Na powitanie na szyby mojego samochodu spadła ściana wody. Raz z prawej, raz z lewej strony. Od przodu. Podmuchy wiatru musiały być silne. Spojrzałem na wskazanie termometru. Trzy stopnie na plusie. Ehh.
Dzisiaj jadę na troubleshooting. Mają jakąś awarię, brak sygnału. Podjeżdżam pod największy widoczny budynek i zmuszam się do wyjścia z auta. Klient już czeka.
- Witam w moich skromnych progach! Rokita, miło mi – mężczyzna starał się przekrzyczeć zawieruchę. Miał na sobie żółty, obszerny kapok z wielkim kapturem. Na jego brunatną twarz wypełzł lubieżny uśmieszek, a nienaturalnie niebieskie oczy rozbłysły przez moment nieco bardziej. – Jak się panu u mnie podoba?
- Dzień dobry. Jeszcze nie zdążyłem się dobrze rozejrzeć – odpowiedziałem, rozglądając się dookoła, lecz niewiele udało mi się dostrzec. – Dosyć tutaj ciemno.
- Ha! A jak. Oczywiście, że ciemno! – powiedział nie mogąc ukryć podniecenia. – I zimno, i mokro. Jak się panu podoba nasza pogoda?
- Nie jest najgorzej! – krzyknąłem, bo akurat dostałem podmuch w twarz.
- Co?! – szczerze zdziwił się klient i wyraźnie zrzedła mu mina. – Co może być gorszego?!
- Mocniejszy wiatr i mocniejszy deszcz!
Po nie trwającej wiele dłużej wymianie zdań i oględzinach w środku, mających na celu ustalenie co nie działa, pożegnałem się z panem Rokitą, który spieszył się na próbę swojego zespołu. Okazało się, że problem jest spory i wymaga zgrzania czterdziestu ośmiu światłowodów. Dojazd do miejsca, w którym miałem to zrobić, był niemożliwy. Dodatkowo przy takim wietrze rozbijanie namiotu, aby ochronić się przed deszczem, nie miało sensu. Pozostało zacisnąć zęby i zacząć się szybciej ruszać.
W ciemnościach panujących dookoła dostrzegałem co jakiś czas zakapturzonych ludzi chodzących pojedynczo to tu, to tam. Wszyscy ubrani byli w odblaskowe ciuchy robocze, podobne do moich. Jeden z nich naprawiał pobliską latarnię. Równo co dziesięć sekund mruczał ciszej lub głośniej „kurwa”. Pewnie zależnie od tego, jak mocno dostał deszczem w oczy.
Pierwsze dwadzieścia cztery światła poszły szybko, ale w końcu straciłem całkowicie czucie w palcach. Też zacząłem pomrukiwać. Normalnie rozgrzałbym się w samochodzie, ale cóż...
- Psst – zabrzmiało z mojej lewej strony. To była jedna z tutejszych zakapturzonych postaci.
- Witam, witam. Jak leci? – zagaiłem nie przerywając pracy.
- Kolega widzę nowy, skoro zadaje takie pytanie. Oczywiście, że źle. – odpowiedział nieznajomy. Rozejrzał się dookoła. – Nie chce kolega kupić witaminy D? Dziesięć złotych za dwadzieścia tabletek.
- Ja nie jestem stąd, przyjechałem tylko do awarii.
- Ooo, człowiek. Z zewnątrz. Czyli nie potrzebujesz witaminy.
- To znaczy, w sumie, to bym kupił bo u nas w sklepie zawsze brakuje i jest droższa- przyznałem.
- O – skomentował krótko przybysz.
Przeczekaliśmy dłuższy powiew wiatru i pomruczeliśmy wspólnie przekleństwa.
- Czym zajmują się tutaj ludzie? – zapytałem.
- Nie wiem czy można użyć słowa ludzie. Bo wiesz. To jest piekło – odpowiedział.
- Wiem, wiem.
- Wykonujemy różne prace, ale największym zakładem tutaj jest fabryka strun do gitar. – Wskazał ma majaczące w oddali zabudowania. – To są tylko magazyny. Produkcja jest na zewnątrz. Skręcamy cieniutkie struny ręcznie w marznącym deszczu. Bez rękawiczek! Precyzyjna robota. Podobno cierpienie, ból i złość dodaje strunom głębszego brzmienia – wyznał, a w trakcie mówienia głos zdradzał wzruszenie i strach.
- Dziwne, ale może rzeczywiście coś w tym jest – powiedziałem. - A ty, dlaczego nie pracujesz?
- Yyy, mam L4.
- Co?!...
- A ty co tutaj właściwie robisz? – Spojrzał mi przez ramię, rozdziawił szczękę i wybałuszył oczy.
- Zgrzewam światłowody, jeszcze tylko kilka, ale już nie czuję palców.
- Ale to jest cienkie!
- Ta – odpowiedziałem jak zawsze na tego typu stwierdzenie. - I tak dobrze, że pada nieco mniej niż wczoraj, bo chyba bym nie dał rady.
- Tutaj zawsze pada tak samo.
- Co to za neon, tam w oddali? – zapytałem po chwili ciszy.
- Biedronka.
- Nie do wiary, że macie tutaj Biedronkę! – nie kryłem zadziwienia. – U mnie do najbliższego sklepu muszę jechać czterdzieści minut, albo nawet godzinę, jeśli przede mną jedzie kamper!
Rozmowę przerwał głośny dźwięk przypominający alarm lotniczy.
- Co się dzieje?! – starałem się przekrzyczeć i wiatr i alarm.
- Koniec pracy! – odkrzyknął nieznajomy.
- Tak szybko?! Dopiero szesnasta!
- Normalnie, osiem godzin! Ale jest jeszcze koncert, obecność obowiązkowa.
- A kto gra?! – zapytałem.
- To co każdego dnia! Zespół szefa! Jazz! – Twarz mężczyzny wykrzywił nieprzyjemny grymas.
- Aaa! Teraz rozumiem!
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium