© Copyright by boginternetu.pl 2023. All rights reserved.
Światłowid
Bóg internetu
Kilka godzin szybką łódka w górę rzeki, trzy dni marszu przez gęstą dżunglę, otoczony non stop przez tę samą chmarę komarów (dzięki za trekking chłopaki!) i oto jestem. Dotarłem do miejsca, gdzie dżungla jest nieco przerzedzona. Ciekawskie dzieciaki przemykają ukradkiem między drzewami oraz stojącymi tu i ówdzie stołami, naczyniami i innego rodzaju sprzętami. Stoję głodny, spragniony i w potarganym ubraniu, ale ze wszystkimi narzędziami i z chęcią do pracy. Stoję i zadzieram głowę do góry. Oto słynne domy na drzewach ludzi z plemienia Korowajów. Wzdłuż wysokich pni drzew ciągną się drewniane drabinki, prowadzące do domków zbudowanych na różnych wysokościach. Niektóre z nich dostrzegam niemal na czubkach koron. No cóż, rządowy projekt zakłada dostarczenie szybkiego internetu do każdej wioski, bez wyjątków. Sto kilometrów kabla już pociągnięte. Żeby wyrównać szanse i takie tam. Zerkam na nowiutki przystanek autobusowy, stojący nieopodal. Napis na wielkiej tablicy obok głosi: „Sfinansowano w ramach projektu Przystanek w każdej gminie”. Z rozmyślań wyrywa mnie nadbiegający nagi mężczyzna.
- Witamy! Dotarłeś! – wykrzyczał na powitanie. Jedynym, co miał na sobie, była włochata czapka ze zwisającymi dookoła białymi piórkami. – Jestem Paias, wódz wioski. Trudno było odnaleźć drogę? Ludzie zazwyczaj gubią się w dżungli i umierają z głodu, lub po prostu znikają. Tak, jak listonosz w tamtym tygodniu – dodał z uśmiechem i wytrzeszczem oczu.
- Witam. Nie było trudno, szedłem cały czas wzdłuż kabla – odpowiedziałem. – Znalazłem torbę listonosza, niewiele mu brakło. Oto listy. Same rachunki i reklamy – powiedziałem, wyciągając rękę z korespondencją, którą wziąłem od listonosza (niech mu ziemia lekką będzie).
-... – nic nie odpowiedział wódz wioski, nadal wytrzeszczając oczy, lecz już bez uśmiechu. – Trzeba będzie zakopać kabel, jeszcze ktoś się o niego potknie i sobie skręci kostkę – dodał, odbierając listy.
- Sporo kopania – powiedziałem.
- Chodźmy, pewnie jesteś głodny! – zmienił temat Paias i poprowadził mnie do pobliskich stołów, na których stały rozmaite naczynia. Obok znajdowało się palenisko, a na nim spory garnek z bulgoczącą wodą. Starsza kobieta starała się wyłowić coś z gara za pomocą wielkiej, drewnianej łyżki.
- Babka! Daj mu coś do jedzenia! – wykrzyczał wódz prosto do ucha kobiety, która najwidoczniej miała przytępiony słuch.
Kobieta spojrzała na mnie i sięgnęła do stojącego na stole naczynia po coś, co przypominało nietoperza.
- O, suszony nietoperz! Moje ulubione – powiedziałem i zacząłem obgryzać. – A to, co to jest? – zapytałem wskazując palcem na bulgoczącą wodę w garnku.
- Nie wiem – odpowiedział wódz.
- Możesz ją o to zapytać?
- Ona nie mówi. Nie ma języka. Trudno się z nią komunikować.
- No to skąd wiesz co będziesz jadł? – zapytałem.
- Nie wiem. Ona gotuje, my jemy. Po co drążyć? – odpowiedział wódz.
Kobieta wyłowiła łyżką z gara jakiś kawałek mięsa, podmuchała kilka razy i wyciągnęła w moją stronę. Uśmiechnęła się szeroko na zachętę, pokazując wszystkie cztery zęby. Wziąłem, podmuchałem i wsadziłem do ust.
- Dobre. Całkiem dobre – powiedziałem po chwili żucia. – Smakuje jak kazuar.
- Chodźmy na górę – powiedział Paias, gdy już przeżułem.
- Taaak. Także ten – zacząłem. Znajdowaliśmy się w jednej z chat na wysokości około dwudziestu metrów. Przewidziano jeden router na całą wioskę i w rzeczywistości może to wystarczy na te kilka chat. Ściany na pewno nie będą tłumić sygnału... – Gdzie chcecie mieć router? – zapytałem, dotykając delikatnie jednej z cienkich desek. Wiertarka się dzisiaj nie przyda.
- Tutaj – powiedział, wskazując na leżące na podłodze gdniazdko, naszpikowane przedłużaczami, rozchodzącymi się zapewne w różne miejsca wsi. Nieopodal piętrzyła się kupa mniejszego i większego sprzętu elektronicznego.
- Okej, światłowód wplotę jakoś w gałęzie i przez tą szparę przeciągnę do środka – wyjaśniłem. – Z czego wy tutaj żyjecie? – zapytałem.
- Żyjemy głównie z turystów – odpowiedział.
- Dużo da się na tym zarobić? – zapytałem nieśmiało.
- Co? – zdziwił się.
- No, czy dużo da się zarobić na turystach?
- Aaa, nie. My na nich nie zarabiamy – odpowiedział.
- No to z czego żyjecie?
- Z turystów – wytrzeszczył się. – Czasem do tego nazbieramy grzybów, owoców albo babka wykopie jakieś ziemniaki. Mamy też trochę kur i świń.
- Hmm.
- Kolacja jest za cztery godziny. Nie spóźnij się, bo wszyscy będą już głodni – dodał, wytrzeszczył się i zszedł na dół.
Po dwóch godzinach prób przymocowania urządzeń do ściany, poddałem się. Położyłem wszystko na podłodze i zacząłem zgrzewać światłowód. Po zakończeniu pracy postanowiłem przeszukać kupę rupieci. Być może znajdę coś, co można podłączyć do wifi. O! Thermomix! Ciekawe czy działa. Zszedłem z Thermomixem na dół. W zasięgu wzroku nie było nikogo, poza babką...
- I teraz tu naciśnij, do jasnej cholery! - darłem się od trzydziestu minut do ucha babki. - I to wsyp i czekaj! Przepisy można pobierać tutaj!
Nie sądziłem, że robienie jajecznicy na bekonie może być tak stresujące. No, ale widać postępy. To może jeszcze jakiś deser. Hmm, Panna cotta.
- Tak! To się samo myje! - powiedziałem, widząc zaskoczoną minę babki.
Ludzie zaczęli schodzić się na kolację.
- Węgle już się żarzą babka! Idziemy po niego! – zza drzew wyłonił się wódz z kilkoma mężczyznami. Wszyscy mieli twarze pomalowane na żółto i czerwono oraz nosili liczne ozdoby z kości - Co tu się dzieje? - zapytał na nasz widok za ladą kuchni. - Co to mi tu babka daje, jajecznica?! - krzyknął wódz, zerkając to na nią, to na mnie. Staruszka zrobiła po raz drugi ruch miską w jego stronę i uśmiechnęła się. Paias przyjął naczynie i zaczął jeść.
- I jak? - zapytałem.
- Niech mnie kangur wychędoży, ale to jest dobre. - wystękał wódz, oblizując talerz i kiwając głową w stronę pozostałych mieszkańców wioski, którzy mlaskali i mruczeli. Niektórzy zamykali oczy i jakby w transie, zdawali się wyłączać wszystkie zmysły, poza smakiem. - Babka! Toż ty nigdy takiej jajecznicy nie zrobiłaś!
- To teraz deser – podałem mu salaterkę wykonaną z żółwiej skorupy.
- Niech mnie komary oblezą, babka, jeszcze daj! – wystękał wódz, masując się po brzuchu i ocierając z policzka łzę szczęścia.
- Życie jest piękne – załkał jeden z mężczyzn leżących błogo ziemi.
- Musicie tylko pobierać aktualizacje i robić wszystko dokładnie tak, jak jest w przepisie – powiedziałem do wodza. Było już kilka godzin po kolacji i zbierałem się do drogi powrotnej. Niektórzy nadal drzemali z brzuchami do góry i myślami w obłokach - Babka wszystko wie.
- Odmieniłeś nasze życia. Od teraz każdy obiad będzie świętem w naszej wiosce – powiedział wódz.
- A, i to urządzenie się samo myje – dodałem.
- Samo się myje?! - wykrzyknął wniebowzięty.
- Tak. Do zobaczenia kiedyś. - pomachałem na pożegnanie i zniknąłem w dżungli. Przede mną sto kilometrów wzdłuż kabla. Kolejni listonosze mogą być spokojni, póki nikt nie wymyśli przepisów do Thermomixa z ludzkim mięsem...
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium